wtorek, 25 czerwca 2013

Clean&Clear'owy zabójca pryszczy!


Cześć wszystkim!

Dzisiaj przychodzę do Was z czymś, co może uszczęśliwić posiadaczki cery skłonnej do wyprysków. :) Clean&Clear, głęboko oczyszczający kremowy żel do mycia twarzy:


Ten produkt kupiłam spontanicznie w ciemno, nie czytając o nim, a nawet nigdy o nim nie słysząc. Panowała mną zasada „tani, mało go na półkach, więc wezmę”. Jak zwykle byłam sceptycznie nastawiona, bo tego typu produkty robią z mojej twarzy wiór, ale same wiecie, że czasem nie można się oprzeć. ;) Już po paru użyciach miło mnie zaskoczył.

Moja opinia:

Ten żel jest dla mnie na dzień dzisiejszy najlepszy wśród drogeryjnych specyfików.  Jest bardzo, baaardzo wydajny. Pozostawia przyjemny, delikatny efekt chłodzenia twarzy. Co więcej, nie wysusza mojej skóryI najważniejsze: Zauważyłam zdecydowanie mniejszą ilość wyskakujących wyprysków. Skubany faktycznie świetnie oczyszcza! :)

Minus/nie minus, zależy od tego, co kto preferuje. Nie pieni się, ale to pewnie przez przypisaną mu nazwę „kremowy żel”.  Mi osobiście to nie przeszkadza :)

Co do minusów, ma trochę nieprzyjemny zapach. Oczywiście już się do niego przyzwyczaiłam. Można zauważyć  delikatny efekt ściągnięcia twarzy, ale niestety to często spotykane w tego typu produktach. Jednak jak już pisałam, w moim przypadku nie towarzyszy temu wysuszanie skóry.

Podsumowując:

Polecam go wszystkim, którzy mają problem z niedoskonałościami. Ja zdecydowanie do niego wrócę, nowe opakowanie już czeka w szafce!


_________________________________________________________________

Oto moje małe zakupy sprzed 3 dni. :)



 _________________________________________________________________

(UWAGA! A teraz mała niekosmetyczna wstawka... ;) )

19 czerwca w Gdańsku odbył się koncert Bon Jovi. Nie mogło mnie zabraknąć, zwłaszcza, że do PGE Areny doszłam półgodzinnym spacerkiem :) Dla mnie Bon Jovi to legenda, a koncert był fenomenalny… Dwie godziny i czterdzieści minut wspaniałej zabawy, piękna sceneria i cudowna energia zespołu. Nie można tego opisać zwykłymi słowami! 

                                                                                        Źródło: trojmiasto.pl

                                                                                                       Źródło: trojmiasto.pl

                                    


Jak tam Wasze plany wakacyjne? 
Pozdrawiam serdecznie, 
Monika :)


piątek, 22 marca 2013

Problem z sianem rozwiązany!


Cześć dziewczyny!

Jak mija Wam piątek? Ah, jak cudownie, że już weekend! :)


Pewnie nie tylko ja wzmagam się z uporczywym, tak zwanym „sianem na głowie”. Są dni, że po umyciu włosów wyglądam jak człowiek strzelony przez piorun… Straszny widok. A że uwielbiam chodzić z rozpuszczonymi włosach, to długo szukałam rozwiązania i… znalazłam!

Oto on, krem wygładzający After Party, Bed Head od Tigi.




Niestety to kolejny słabo dostępny produkt… Zakupiłam większe opakowanie (100ml) na allegro za 48zł razem z przesyłką. Moim zdaniem to nie wysoka cena zważywszy na to, że jest bardzo wydajny. Jak same widzicie przez nakrętkę ma nietypowy, trochę „kosmiczny” wygląd, niemniej jednak produkt jest bardzo wygodny w aplikacji. Na początku zapach nie podbił mojego serca, a naczytałam się o nim wielu pochwał. Później z czasem go polubiłam i powiem więcej, to jeden z tych produktów, które dzięki zapachowi przypominają czasy dzieciństwa. Żeby nie przedłużać…

Działanie: Pięknie wygładza! W końcu wygrałam z uporczywym „puchem” :) Efekt ten jest osiągnięty dzięki lekkiemu obciążaniu, co dla moich włosów jest zdecydowanie na plus. Włosy są po nim bardzo miękkie i nie sklejone, a przez to „lejące”. Zdecydowanie można zrezygnować ze wszelkich jedwabiów, bo ten krem daje dużo lepsze, wystarczające efekty. POLECAM! Bardzo przydatny produkt.


Czy któraś z Was go używa? Tigi zmieniło minimalnie wygląd opakowania, ale mam nadzieję, że nie „recepturę”, bo gdyby krem był lepszy w przeszłości to plułabym sobie w brodę, że nie sięgnęłam po niego wcześniej! :)


Pozdrawiam serdecznie,
Monika :)

sobota, 16 marca 2013

HIT! Maska nawilżająca od Bioetiki


Cześć dziewczyny!

Przepraszam kochane za tak długą nieobecność. W końcu przezwyciężyłam wszystkie niedogodności życiowe jakie mnie spotkały, więc serio, obiecuję poprawę!

Od jakiegoś czasu używam maski nawilżającej od Bioetiki, która jest hitem na wizażu. Zamówiłam ją na allegro, bo niestety jest słabo dostępna. Wyniosło mnie to 18zł (niecałe 30zł razem z przesyłką). Czy rzeczywiście jest taka świetna?



Producent obiecuje ogólną odbudowę i nawilżenie włosów. Zapewnia, że maska idealnie nadaje się do włosów „katowanych” zabiegami chemicznymi. 


Moja opinia: Maska ma bardzo krótki skład bez silikonów. Ma  nienachalny, słabo wyczuwalny kokosowy zapach. Jest bardzo wydajna. Mały minus za opakowanie – najpierw muszę wysuszyć dłonie, zanim wezmę porcję maski z plastikowego słoiczka. Koniecznie trzeba pamiętać też o jego wcześniejszym odkręceniu, bo można się nieźle nagimnastykować przez śliskie dłonie. :)

Działanie: Na początku stosowania trochę się zawiodłam. Nakręcona pozytywnymi opiniami myślałam, że od razu po użyciu włosy będą w zauważalnie lepszym stanie. Rozczarowanie polegało na tym, że nie stało się z nimi zupełnie nic. Powiem więcej, sprawiały nawet wrażenie bardziej wysuszonych… Jedyne co mi pasowało to fakt, że maska nie obciąża włosów.

Jednak stwierdziłam, że się nie poddam. Po następnych użyciach nastąpił wielki przełom. Włosy są widocznie zregenerowane. Są miękkie, nawilżone, gładsze i  zdecydowanie łatwiej się rozczesują.

Podsumowując: Jestem ciekawe, czym jeszcze zaskoczy mnie ta maska :) Jest świetna, zdecydowanie polecam! Żałuję, że nie skusiłam się na nią wcześniej. 


Miałyście lub macie ową maskę? Jak się u Was sprawuje? :)
_______________________________________________________________________

Ah właśnie, znacie jedwab od Joanny? Mam go od niedawna, ale już mogę śmiało wyrazić opinię, że służy mi lepiej od tego Biosilkowego.  :)



Pozdrawiam,
Monika :)


sobota, 16 lutego 2013

Farmona i walka z cellulitem


Witajcie!

Jak mija Wam weekend? Mi niestety średnio, bo ciągle uświadamiam sobie, że studencka laba nie może trwać wiecznie i już od poniedziałku zaczynam zajęcia. Brr… ; )

Ale do rzeczy. Dzisiaj przygotowałam dla Was recenzję antycellulitowego kremu wyszczuplająco-ujędrniającego od Farmony



Krem w miętowym kolorze ma lekką konsystencję. Ma rzadką, zbyt leistą konsystencję, która sprawia, że produkt nieraz wypływał mi przez palce i skapywał na ziemię. Niezbyt szybko się wchłania i kiedy nałoży się go odrobinę za dużo zostawia efekt tłustości. Jednak cudowny, cytrusowy zapach, sprawia, że aplikacja jest przyjemnością.
Stosuję go regularnie rano i wieczorem na pośladki i brzuch - jest niesamowicie wydajny. Do tego kosztuje około 15 zł, a jak na tego typu krem to naprawdę mało.

Przejdźmy do działania.W skrócie, producent zapewnia silne działanie ujędrniająco-wyszczuplające, redukcję cellulitu, zmniejszoną widoczność rozstępów oraz to, że krem „pozostawia skórę miękką i aksamitnie gładką”.

Moje obserwacje:
Krem faktycznie radzi sobie z cellulitem, zauważyłam jego znaczną redukcję. 
Dodatkowo dobrze ujędrnia skórę.
Jeżeli chodzi o rozstępy to nie mogę wyrażać opinii, bo nie posiadam ich ani na brzuchu, ani na pośladkach.
Sprawia, że skóra jest nawilżona, miękka i gładka.
Co do kwestii wyszczuplania nie oszukujmy się, krem nie schudnie za Nas! :)

Podsumowując:
Moim zdaniem jest to przeciętny krem. Co prawda dobrze spełnia swoje zadanie w walce z cellulitem, ale ma też wady. Będę testować inne kremy tego typu i nie wiem, czy jeszcze kiedyś do niego wrócę.

Miałyście? Któraś z Was stosowała drenujący peeling z tej samej serii? Jakie są Wasze opinie? 



A oto maska nawilżająca od Bioetiki, którą chciałam zamówić już od dawna: 


Testuję, spodziewajcie się recenzji. :)

Pozdrawiam,
Monika



wtorek, 12 lutego 2013

Paznokciowy wybawiciel od Peggy Sage


Witajcie! 

Moje paznokcie były w opłakanym stanie. Żadne suplementy diety i inne cuda nie dawały widocznych efektów. Do tego kłopoty z tarczycą potęgowały ten straszny efekt – krótkie, kruche, rozdwojone do połowy paskudztwa… Żeby je „zatuszować” nie wychodziła z domu bez pomalowanych paznokci, co i tak nie prezentowało się za dobrze.

Długo, oj dłuuuugo szukałam ratunku dla tych moich nieszczęsnych paznokci. Pewnego dnia kiedy miałam już tego serdecznie dosyć, weszłam na KWC na wizażu i moim oczom ukazała się owa odżywka – Peggy Sage, Ekspresowa odżywka do słabych i zniszczonych paznokci



Zerknęłam na cenę. Stwierdziłam, że musiałabym być szalona, żeby kupić odżywkę za 60 zł… I wiecie co? Tego samego dnia odwiedziłam Douglasa i odżywka była moja. Pełna nadziei używałam jej sumienne tak jak zalecano.

EFEKT: Pierwszy raz w życiu zapuściłam tak długie paznokcie! Po paru użyciach stały się mocne, nie wyginały się we wszystkie strony, rozdwojona płytka grzecznie zaczęła rosnąć i w końcu pewnego dnia zniknęła :) Paznokcie są mocne i zdrowe, świetnie prezentują się też bez lakieru. :) Radość nie zna granic! 



Teraz zaopatrzyłam się już w drugą buteleczkę. Kiedy skończył się czas kuracji (który i tak trochę przedłużyłam), odżywkę stosowałam jako bazę pod lakier – równie skutecznie działa.

Polecam, polecam i jeszcze raz POLECAM, jeżeli macie problemy z paznokciami, naprawdę warto wydać 50-60 zł na takie cudo! :)


Znacie? Używałyście? Chętnie dowiem się co sądzicie na jej temat.

Pozdrawiam,
Monika :) 

wtorek, 5 lutego 2013

Styczniowe zużycia


Cześć dziewczyny!

Co u Was? Jeżeli chodzi o sesję to tak jak się spodziewałam - czeka mnie jedna poprawka. Mam jeszcze trochę czasu na naukę, więc postanowiłam odsapnąć i dodać nowy post. Przygotowałam dla Was moje pierwsze zużycia styczniowe. :)

Na pierwszy rzut idą wszystkim doskonale znane peelingi Joanny. 


1)  Peeling do ciała gruboziarnisty o zapachu „brazylijskiej mandarynki”

W końcu skusiłam się na owy peeling i nie żałuję! Cudowny, orzeźwiający zapach i delikatność sprawiają, że można go używać codziennie na zmianę z większymi ścierakami. Mam już w zapasie kolejny zapach!


2) Wygładzające peelingi myjące, od lewej: grejpfrutowy, truskawkowy i pomarańczowy

Są jeszcze delikatniejsze od peelingu gruboziarnistego, na moją skórę może trochę zbyt delikatne, bo lubię porządny scrub, ale przecież nie można codziennie katować skóry. :) Jak każdy produkt Joanny pięknie pachną, zużyłam już ich niezliczoną ilość i na pewno sięgnę po nie po raz kolejny.




3) Antyperspirant w kulce, Intensive 72h Maximum Protection, Garnier

Używam go od dłuższego czasu. Świetnie chroni przed przykrymi zapachami i poceniem. Ładnie pachnie i nie zostawia białych śladów, oczywiście pod warunkiem, że wyschnie zanim się ubierzemy. I właśnie to jego jedyny minus – dość długo schnie. Testuję teraz dezodorant z Nivei, ale na pewno nieraz do niego wrócę. :)


4) Wygładzający peeling do ciała, Czarna Oliwka, BIELENDA 

Kolejne opakowanie peelingu, którego recenzję możecie przeczytać TUTAJ.




5) Krem do rąk i paznokci, Kozie Mleko, Ziaja

Krem szybko się wchłania, nie zostawia na dłoniach uczucia tłustości. Sprawia, że skóra staje się przyjemna w dotyku. Dla mnie posiada jeden minus – zapach. Wiem, że inni uważają go za największy atut produktu, ale mi nie przypadł do gustu. Myślę, że to dobry krem na okres wiosenny, na zimę potrzeba czegoś konkretniejszego. Nie wiem, czy kupię ponownie, jest jeszcze tyle kremów do przetestowania… :)


6) Zmiękczający krem do stóp na pękające pięty, Dax Cosmetics, Perfecta

Mam mieszane uczucia… Czytając wiele pozytywnych opinii na wizażu chyba spodziewałam się cudu. :) Krem nawilża stopy, ale dla mnie efekt  „zmniejszenia zrogowacenia naskórka” jest mało widoczny. Oczywiście poddaję moje stopy także innym „zabiegom”. Wielkim plusem jest delikatny, nienachalny, typowy dla kremów zapach. Co jak co, ale efekty nie umywają się do tych, które zauważyłam po stosowaniu „śmierdziucha” od Lirene (KLIK). Raczej nie sięgnę po niego po raz drugi.



7) Płyn micelarny, BeBeauty

Uwielbiam! Zdecydowanie to mój faworyt jeżeli chodzi o micele. Nie podrażnia, dokładnie zmywa, radzi sobie nawet z makijażem wodoodpornym, jest tani. Zapach jest słabo wyczuwalny, dla mnie to kolejny plus. Mam już w zapasie kolejną sztukę. :)


8) Jedwab w płynie, Provit, Loton

No cóż... Jak dla mnie jest to straszny słabiak. Nic nie wnosi do pielęgnacji włosów, co więcej: zauważyłam, że moje włosy po nic są nieco bardziej przesuszone. Efekt nabłyszczenia utrzymuje się krótko. Jedyny plus to przyjemny zapach. Nigdy więcej nie kupię



9) Wysuszacz do lakieru, Nail Art, Essence

Mój niezbędnik! W chwilę wysusza lakier i dzięki niemu można wrócić do normalnego funkcjonowania po zdecydowanie krótszym czasie. :) Jedyny minus to fakt, że po aplikacji nasze palce stają się od niego tłuste, bo kropelki rozpływają się nie tylko po paznokciach, ale i temu można zaradzić. :) Polecam, dobrze spełnia swoje zadanie.


10)  Baza pod cienie do powiek, Kobo

Nie miałam do czynienia z innymi bazami. Mogę powiedzieć, że dzięki tej bazie cienie faktycznie mają intensywniejszy kolor, makijaż trzyma cały dzień zazwyczaj w nienaruszonym stanie i nie wchodzi w załamania. Bardzo przyjemnie pachnie (chociaż ten rodzaj produktu nie musi kusić zapachem :)). Po jakimś czasie od rozpoczęcia użytkowania staje się gęstsza i aplikacja nie jest już taka bajkowa, ale jakoś udało mi się ją zużyć. Na pewno jeszcze po nią sięgnę, tymczasem wypróbuję baz z innych firm.


11) Zmywacz do paznokci o zapachu kiwi z gliceryną i lanoliną, Sensique

Lubię zmywacze z Sensique, nie niszczą moich paznokci i używam ich już od dłuższego czasu. Wersja „kiwi” szczególnie przypadła mi do gustu. Zapach... Czego można spodziewać się od zmywacza? Na pewno kupię ponownie



12) Woda toaletowa Play It Spicy, Playboy, Coty

Nie mogłam uwierzyć, że się kończy, bo miałam ją naprawdę długo, a używałam często. Ślicznie pachnie, ma delikatny i nieduszący zapach (rozwaga gra tutaj dużą rolę, nie można nalać go na siebie litrami!). Wspaniale nadaje się do codziennego użytku. Jak zużyję moje zapasy, ten zapach będzie pierwszym, który kupię!


+ Produkty, które nie znalazły się na zdjęciach (muszę podziękować mamie za zrobienie porządku :))


13) Hipoalergiczny żel pod prysznic z nagietkiem, Biały Jeleń

Ma nienachalny, przyjemny, niechemiczny zapach. Faktycznie nie uczula i za to moja skóra bardzo go polubiła. Nie pieni się przez co jest mało wydajny. Nie wiem czy kupię go ponownie, ale na pewno wypróbuję inne rodzaje żeli z Białego Jelenia. :)


14) Szampon do włosów zniszczonych, Repair Therapy, Dove

Zdaję sobie sprawę, że nie jest to dobry produkt dla włosomaniaczek. Zużyłam go niezliczone ilości, ciężko mi się z nim rozstać, dlatego moja próba podjęcia się "walki" stoi przed wielkim znakiem zapytania. Włosy są po nim przyjemne w dotyku, błyszczą się, nie są obciążone i cudownie pachną. Póki co kupię ponownie.



Używałyście któregoś z tych produktów? Zgadzacie się ze mną? 

Pozdrawiam, 
Monika







piątek, 18 stycznia 2013

Woda perfumowana Christina Aguilera


Cześć wszystkim :)

U mnie nic nowego. Próbuję wbić do głowy matematyczne definicje i makroekonomiczne teorie. Nuda, nuda, nuda! Zrobiłam sobie chwilę przerwy na herbatę i małą recenzję.


Dzisiaj kilka słów o moich ulubionych perfumach od Kryśki Aguilery. Osobiście jej fanką nie jestem, lubuję się w innej muzyce i stylu, ale do owych perfum pałam wielką miłością!


Perfumy zamknięte są w uroczym flakoniku (aktualnie posiadam najmniejszy). Takie 15 ml starcza mi zazwyczaj na ponad pół roku, oczywiście przy zamiennym używaniu z innymi perfumami. Są wydajne, a ich cena dosyć przystępna, w porównaniu z perfumami z wyższej półki – kupiłam je w Rossmannie za ok. 70 zł.

Jeżeli chodzi o trwałość to u mnie po dwóch „psiknięciach” na szyję i włosy utrzymują się długo. Czasami na drugi dzień z rana czuję jeszcze jego delikatną nutkę na włosach. :)

Jak opiszę zapach? Jest słodki, ale świeży, lekki i delikatny, kobiecy i uwodzicielski.

Znam ich wielbicielki, jak i osoby, które za nimi nie przepadają. Ja jednak bez dwóch zdań zaliczam się do pierwszej grupy. Wiem, że facetom też bardzo się podobają!

Dla mnie są świetne, z pewnością jeszcze nieraz je kupię :)

A Wy znacie ten zapach? Co sądzicie? 
Macie jakieś plany na weekend?


Pozdrowienia znad notatek,
Monika :)

niedziela, 13 stycznia 2013

Weekendowe zdobycze

Cześć dziewczyny!

Jak minął Wam tydzień? :)
Jeszcze trzy tygodnie i znowu wrócę do normalnego trybu życia, teraz mój wolny czas jest zapełniony nauką.

Wczoraj wybrałam się na sobotnie, obowiązkowe zakupy i oto moja kosmetyczna część łupów.
                                       
(Od lewej)
1. Naturalne oliwkowe mleczko do ciała, Ziaja
2. Naturalny oliwkowy krem do rąk i paznokci, Ziaja
3. Antyperspiracyjny dezodorant w kulce, dry comfort, Nivea




4. Wszystkim znany tusz Growing Lashes, Wibo
5. Cień firmy KOBO, 112 VIOLET
6. Must have ostatnich paru tygodni – baza ułatwiająca usuwanie lakieru do paznokci, Essence
7. Lakier do paznokci Colour Trends firmy KOBO, 10 MADRID




8. Fluid matujący w odcieniu naturalnym nr 12, Lirene
9. Delikatny krem pielęgnacyjny BABY, Nivea




10. Peeling i krem do stóp z granatem, BIELENDA
11. Maska oczyszczająca z glinką szarą, ZIAJA
12. Maska anty-stres z glinką żółtą, ZIAJA


A jak Wasze weekendowe zakupy? Udane?
Pozdrawiam,
Monika :)

niedziela, 6 stycznia 2013

Trzy mini recenzje


Cześć dziewczyny!

Weekend dobiega końca, niestety :( Mam jutro zajęcia na uczelni i masę spraw do załatwienia, więc wrócę do domu późnym wieczorem… Dzień nie zapowiada się za ciekawie. Do tego łapie mnie stres, ponieważ niedługo zaczyna się sesja. Jest na to tylko jedna rada – trzeba spiąć tyłek i zabrać się za naukę!

Mam dzisiaj dla Was mini recenzję trzech produktów zużytych przeze mnie pod koniec grudnia.


   1.  Lirene, Dermoprogram, krem regenerujący do stóp


W skrócie, krem przeznaczony jest do stóp z przesuszoną i popękaną skórą. Dzięki trzydziestu procentowemu stężeniu mocznika ma zmiękczać i wygładzać skórę. Ponadto ma regenerować naskórek, łagodzić dyskomfort odczuwany przy chodzeniu przez zrogowaconą skórę.

Moja opinia:

Krem umieszczony jest w poręcznej tubce i spełnia swoje zadanie: zmiękcza, wygładza i regeneruje skórę. Nie zostawia wrażenia lepkości po aplikacji, gdyż szybko się wchłania. Złagodzonego dyskomfortu nie mogę ocenić, ponieważ takowy mi nie dokuczał. Wszystko byłoby piękne i cudowne, gdyby nie zapach… Dla mnie produkt okropnie śmierdzi, całe szczęście, że aplikuje się go wyłącznie na stopy.  

Chyba właśnie przez zapach nie kupię go ponownie. A szkoda, że taki z niego śmierdziuch, bo na moje stopy działał rewelacyjnie! 


      2. Dove, repair therapy, Heat Defense, spray ochronny do włosów


Działanie jest proste – spray ma chronic włosy przed uszkodzeniami spowodowanymi przez wysoką temperature. Cytuję producenta: „Pozostawia włosy zabezpieczone i przygotowane do stylizacji.”

Moja opinia:

Według mnie produkt nie robi zupełnie nic, po prostu jest. Nie zauważyłam, żeby moje włosy były w jakikolwiek sposób uchronione. Przez warunki pogodowe muszę suszyć włosy, inaczej znowu przybłąka mi się okropne zapalenie zatok. Zużyłam już dwa opakowania owego produktu, a moje włosy i tak stały się o wiele bardziej przesuszone. Plus za dość przyjemny, nienachalny zapach.

Na pewno więcej go nie kupię.


     3. Eveline, Bio Hyaluron 4D, Oczyszczający płyn micelarny 3w1


Micel do cery tłustej i mieszanej.  Ma spełniać 3 zadania: dokładnie i delikatnie oczyszczać skórę z makijażu i zanieczyszczeń, usuwać nawet wodoodporny makijaż, oraz ma pozostawiać efekt matu.

 Moja opinia:

Wiem, że produkt jest dosyć lubiany. Dla mnie jest to jednak przeciętniak. Delikatnie oczyszcza skórę, ale czy dokładnie? Musiałam co najmniej dwa, trzy razy czyścić nim twarz, żeby pozbyć się makijażu. Z wodoodpornym tuszem radził sobie źle. Matowienia nie zauważyłam, za to pozostawiał na mojej twarzy jakby lekki osad. Pachniał bardzo delikatnie.

Tego produktu również nie kupię, bo ostatnio zauroczyłam się biedronkowym micelem... :)


Jak widzicie, żaden z nich nie przypadł mi do gustu. Może jestem wybredna, a może po prostu te produkty nie są dobre.

Miałyście? Co o nich sądzicie? :)
Pozdrawiam, 
Monika 


piątek, 4 stycznia 2013

Dietetyczne postanowienia


Cześć dziewczyny!

Dzisiaj nie kosmetycznie, za to dietetycznie :)

Wraz z nowym rokiem postanowiłam (tak jak większość) zmienić coś w swoich dotychczasowych przyzwyczajeniach. Po świątecznym obżarstwie poczułam się ciężka jak słoń, chociaż przytyłam tylko kilogram. Mały wstręt do dużych posiłków i słodyczy pozostał do teraz, więc korzystam póki czas!

Sprzątając szafki dorwałam książkę, którą zakupiłam jakieś pół roku temu w Decathlonie za 31,99zł. Po niedbałym przeglądnięciu rzuciłam ją na stertę innych książek, ponieważ stwierdziłam, że dieta mi jednak nie potrzebna (ah, to lenistwo...). Teraz jednak mi się przyda!


„Szczupła sylwetka” autorstwa Claire Pinson to jak się domyślacie, poradnik wspomagający walkę o wymarzone ciałko.

W książce tej znajdziemy przydatne aspekty, które trzeba przeanalizować przed podjęciem starań, takie jak na przykład pozytywne nastawienie się do diety i ćwiczeń, czy też wzmianka o hormonach mających istotne znaczenie w odchudzaniu. Opisane są tutaj szczegółowo porady na temat żywienia, znane diety oraz ćwiczenia na wyszczuplenie sylwetki.

Polecam szczególnie tym, którzy nie są znawcami w sprawach żywieniowych. Można dowiedzieć się z niej dużo przydatnych informacji  :)

Ja nie zamierzam katować się dietą, bo wiem, że nie będę w stanie jej przestrzegać. 

Postanawiam:

1) zaczynać dzień od porządnego śniadania

2) jeść co 3 godziny bez zbędnego podjadania do 20 (zasypiam zwykle przed 2 w nocy, więc bądźcie wyrozumiałe ;))

3) ograniczyć słodycze

4) zacząć pić wodę, chociaż pół butelki dziennie

5) nie chodzić w przerwach między wykładami do McDonald’a lub na pizzę!

Mam nadzieję, że uda mi się dotrzymać tych malutkich postanowień, bo przecież nie chcę od siebie dużo.

Trzymam kciuki za Was i Wasze cele noworoczne.
Pozdrawiam,
Monika :)


czwartek, 3 stycznia 2013

BIELENDA, Czarna Oliwka, Wygładzający peeling do ciała


Cześć dziewczyny!

Tak się złożyło, że drugi oceniany przeze mnie produkt to znów specyfik Bielendy, ale obiecuję, że w następnej notce zagości już inna marka :)



Peeling przeznaczony jest do skóry suchej i bardzo suchej, a co za tym idzie: szorstkiej, mającej tendencję do łuszczenia się oraz nieprzyjemnej w dotyku.

Producent zapewnia, że produkt idealnie rozprowadza się na skórze, ma nie podrażniać, nawilżać i natłuszczać, doskonale wygładza, zmiękcza, regeneruję skórę, poprawia jej jędrność i sprężystość oraz likwiduje uczucie nieprzyjemnego napięcia naskórka.




Moja opinia:

Jeżeli chodzi o aspekty wizualne, to peeling przypomina zmiksowany owoc kiwi. :)

Ma  dość delikatny, ciężki do określenia zapach… Dopiero po trzech tygodniach stosowania oświeciło mnie, z czym mi się kojarzy – z zapachem gruszki!

Zawiera dużą ilość drobinek ścierających, dzięki czemu nie zużywa się połowy opakowania naraz. Jest więc wydajny, jak na tego typu produkt.

Peeling  dobrze rozprowadza się na skórze i nie podrażnia jej mimo porządnego złuszczania naskórka. Zauważyłam delikatne wygładzenie skóry i zlikwidowane (wspomniane przez producenta) uczucie napięcia.

Podstawowymi, niespełnionymi obietnicami producenta jest nawilżenie oraz „natłuszczenie” skóry, których nie zaobserwowałam po żadnej aplikacji.

Podsumowując:

Pomimo małych kłamstewek opisowych, peeling jest naprawdę porządny, wzorowo spełnia podstawowe zadanie peelingu. Z czystym sumieniem go polecam.
Używałyście? Jak wrażenia? :)

Trzymajcie się,
Monika

wtorek, 1 stycznia 2013

BIELENDA, Eco Care, Glinka Zielona, bioorganiczna maseczka

 Cześć wszystkim!

 Od jakiegoś czasu uważnie obserwuję poczynania doświadczonych blogerek, przez co zamarzyło mi się wkroczenie do blogowego świata. I oto jestem. Z góry uprzedzam, że dopiero zaczynam „kosmetyczną zabawę”, więc mam nadzieję, że nie zostanę przez Was negatywnie odebrana na samym początku… :)

 Żeby nie zanudzać, od razu biorę się do roboty i zrecenzuję bioorganiczną maseczkę Glinka Zielona z serii Eco Care marki Bielenda. Koszt takiej maseczki to około 5 zł. Ja swoją kupiłam w Rossmanie, ale wiem, że można dostać ją również w Naturze, supermarketach i mniejszych drogeriach.

                        

                       



Opis producenta i skład:




Moja opinia:

Maseczka koloru zabrudzonej mięty ma kremową, dość gęstą konsystencję.

Zapach maseczki nie jest typowy dla „eco ” produktów. Co prawda można wyczuć w nim ziemistą nutkę, ale przede wszystkim kojarzy mi się z delikatnymi, męskimi perfumami. Osobiście dla mnie jest przyjemny, jednak wiem, że nie każdy za nim przepada.

Musiałam aplikować ją zwinnie i szybko, ponieważ szybko „zasycha” na twarzy.

Jeżeli chodzi o wydajność, to maseczka faktycznie starczyła mi na dwie aplikacje, ale pokryłam nią tylko skórę twarzy, bo u mnie na szyję i dekolt zdecydowanie jedna porcja nie wystarcza (cóż, najwyraźniej mam zbyt okazałe lico :) ).

Biorąc pod uwagę działanie, maseczka oczyszcza, likwidując obumarły naskórek oraz nadmiar sebum, zwęża pory i nadaje efekt ujędrnienia skóry. Zauważyłam też efekt rozświetlenia, jednak utrzymuje się on maksymalnie do dwóch godzin po aplikacji. Używam jej  już dłuższy czas i nie zauważyłam obiecanego „zapobiegania powstawania zaskórników i wyprysków”. Oczywiście zapobiegania powstawania zmarszczek nie mogę oceniać, bo na szczęście jeszcze nie muszę się o to martwić ;)

Podsumowując:

 Polecam maseczkę osobom, które od czasu do czasu (lub stale) męczą się z nadmiarem sebum, jednocześnie stanowczo odradzam ją tym, którzy mają suchą, wrażliwą cerę, ponieważ w tym wypadku może ona powodować podrażnienia!

Mam nadzieję, że jeżeli jeszcze nie miałyście do czynienia z ową maseczką, to moja opinia w małym stopniu pomoże Wam w decyzji o zakupie. :)

A jak u Was się sprawuje? Chętnie dowiem się jakie macie opinie na jej temat.

Pozdrawiam i do usłyszenia,
Monika