Ku przestrodze!
Moje paznokcie od zawsze nie zachwycały wyglądem. Obgryzane
w podstawówce, gimnazjum i liceum po prostu nie mogły schludnie wyglądać. Pod
koniec szkoły średniej stał się cud – przestałam wyładowywać na nich stres i
już nie wsadzałam paluchów do buzi. Jak to zrobiłam? Sama nie wiem... Po prostu
nawyk sam przyszedł – sam odszedł.
Idźmy dalej. Kiedy już mogłam swobodnie je zapuścić
zauważyłam, że są w bardzo złym stanie – rozdwojone, giętkie, łamią się.
Stwierdziłam, że po tym co z nimi wyczyniałam, czas na pomoc i udałam się do
Douglasa po odżywkę, o której pisałam TUTAJ. I faktycznie zdziałała cuda na
moich paznokciach. Były twardsze, w końcu urosły i prezentowały się naprawdę
cudnie. Po skończonej kuracji zakupiłam drugą buteleczkę, a potem… Stwierdziłam,
że nie stać mnie na takie luksusy i sięgnę po „Eveline Paznokcie twarde i
lśniące jak diament”. Gdybym wiedziała, co ten produkt mi zrobi, NIGDY,
przenigdy nawet nie stanęłabym przed półką z owymi „cudami” w Rossmanie.
Przed zakupem poczytałam trochę o tych odżywkach i byłam
świadoma, że zawierają formaldehyd i że mogą wyrządzić niemałe szkody. No, ale
przecież potrzebowałam tylko czegoś do podtrzymania efektu, czegoś, co dobrze
spisze się w roli bazy…